sobota, 13 sierpnia 2016

Niedzielne hiper (muzea).

Niedziela, godzina dziewiąta rano.

Wyobrażasz sobie wtedy widok ledwo co przeciskającego się słońca przez szpary w roletach, ciche pokrzyki ptaków za oknem, leniwe wiercenie się pod kołdrą lub świeżo zaparzoną kawę przy filmie rodzinnym w telewizji.

Nic bardziej mylnego.

Niedziela, piętnaście minut przed godziną dziesiątą rano.

Zdążyłam tylko wejść do sklepu, w którym pracuję, włączyć laptopa i mając jeszcze jakieś dziesięć minut na przebranie się i inne czynności, które rozpoczynają mój dzień w pracy, a już na moim polu widzenia pojawiła się klientka, która bez żadnych skrupułów już stała przy kasie z produktem, po który przyszła. Ze spokojem na twarzy i niewidocznym dla klientki sztucznym uśmiechem na ustach delikatnie zasugerowałam, że stoisko jeszcze jest nieczynne, z resztą nawet nie uruchomiłam mojego narzędzia pracy, ponieważ wymaga to owych dziesięciu minut, które oczywiście miałam w zapasie.
Poprosiłam, aby dała mi chwilkę, ponieważ tak jak wspomniałam nie jest jeszcze otwarte.
Skończyło się to jak zwykle – oburzeniem jak i czekaniem na sprzedaż produktu (dodam, iż nie są to produkty, bez których nie można się danego dnia obejść, nie jest to żywność ani nic z tych rzeczy, które trzeba kupić TU i TERAZ, bo inaczej stanie się tragedia).





Nic by nie było dziwnego w tej sytuacji gdyby nie to, że to była NIEDZIELA.

Z racji, iż dość długo „siedzę” w handlu zdążyłam poprzyglądać się różnym sytuacjom, ludziom, reakcją jak i przywyknąć do wielu zachowań ludzkich, ale „szał” niedzielnych zakupów nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.


Jestem w stanie zrozumieć, że w dzisiejszych pędzących czasach większość osób nie jest w stanie zrobić zakupów w tygodniu.
Jestem w stanie zrozumieć wyprawę do sklepu po pojedynczy produkt emerytów, np. babci, która piecze ciasto na wspólne spotkanie z rodziną, a zapomniała zupełnie o mącę czy mleku.
Jestem w stanie zrozumieć wiele ale przez te lata pracy w różnych galeriach handlowych czy sklepach w różnych miastach nie mogę pojąć jednego typu ludzi, a mianowicie : hipermarketowiczów.

Hipermarketowicze to osoby, które każdą niedzielę spędzają w centrach handlowych, butikach, marketach i innych otwartych miejscach, które czynne są od rana do późnego popołudnia lub wieczora.


Dla nich co niedzielna wyprawa do marketu jest jak wyprawa do muzeum. 
Chodzą spokojnym wręcz powolnym krokiem, oglądają sprzedawców przez szybkę, często zatrzymują się z jakimś pokarmem w dłoni lub kawą i spoglądają niby na produkty, które sprzedajesz niby na Ciebie.
Szczególnie lubią patrzeć jak sprzedawca jest w porze posiłku, który spożywa, po czym automatycznie wchodzą do sklepu.
Nie odpowiadają na powitanie, nawet na niego nie spojrzą- po prostu wejdą, pogapią się i wyjdą.
Zdarza się też, że zagadują , podpytują o różne produkty w trakcie gdy sprzedawca próbuje po dwóch godzinach totalnej ciszy lub burzy wyjść do toalety.


Pojedynczych hipermarketowiczów da się jeszcze znieść ale niestety oni zazwyczaj zwiedzenie hipermuzeów reflektują w stadach.
Och, jak bardzo mi żal tych malutkich, niczego nieświadomych dzieci, które wraz z rodzicami spędzają niedzielę w tak głośnym, chaotycznym miejscu jak galerie handlowe miejscu.
W ich umysłach zakodowana zostaje myśl, iż całe nasze życie to tylko gonitwa za pieniężną walutą…

                               

Za murami centrum handlowego przecież świeci słońce, można pójść do parku , zakupić dziecku naturalne lody, które ostatnio są hitem, a nie paczkowane lub „zdrowe” lody z automatu i posłuchać śpiewu ptaków zamiast promocji danego dnia.


A widok młodych par, które randkują w centrum handlowym przeraża mnie najbardziej.
Urządzają sobie romantyczne spacery między sklepem z obuwiem, a sklepem z odzieżą, a gdy już zbliża się czas zamknięcia galerii budzi się w nich jakiś instynkt, który nagle każe im wejść o godzinie dwudziestej pięćdziesiąt sześć do przymierzalni.
Tak na marginesie : myślę ze taki białe karteczki z napisem „czynne od 9.00 do 21.00” nie są wywieszone bez powodu i chyba jakaś mała iskierka przyzwoitości szacunku co do drugiego człowieka tli się w każdym z nas.

Fakt, mi również zdarzy się wyprawa do marketu w niedzielę. 
Tylko w moim wypadku jest to konkretna wyprawa- wchodzę, biorę, kupuję, wychodzę.


Nie neguję samych niedzielnych zakupów  w sobie, myślę, że dzięki pełnej dyspozycyjności handlowej człowiek przyzwyczaił się do tego, że jak zorientuje się po powrocie z ciężkimi torbami do domu, że czegoś zapomniał myśli sobie – nie chcę mi się ,pójdę jutro.

W każdym razie odkąd pracuję w trybie siedmiodniowym dwa razy zastanowię się zanim wejdę do sklepu w niedzielę jak i zawszę patrzę na zegarek wieczorową porą , bo łudzę się, że może jeśli ja nie wejdę do sklepu dziesięć minut przed zamknięciem to Ci  pracujący od rana ludzie zaoszczędzą czas choć na tym jednym, jedynym kliencie.
Jak jest? Tego nie wiem. 
Wiem tylko jedno – nie chcę być hipermarketowiczem i jeśli będę kiedyś miała swoja rodzinę, to niedzielę będziemy spędzali na świeżym powietrzu lub w domowym zaciszu.

Tego samego Wam życzę.

Wylegujcie się przy niedzielnych filmach, książkach, muzyce, pijcie kawę w łóżku lub wyjdźcie na spacer.

Niech ta niedziela będzie dla Was.

Dobranoc.


Marta Laura Rz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz